Jak każda młoda dziewczyna, pełna energii i entuzjazmu cieszyłam się życiem. Lubiłam się modnie ubierać, chodzić po górach, dobre towarzystwo i dobrze się bawić, ….ale nadszedł czas na podjęcie życiowej decyzji i refleksji nad swoim życiem.
– Życie w samotności?, to takie smutne, tak być całe życie samemu – myślałam. – Życie w małżeństwie?, o, tak, to coś dla mnie. Być żoną i matką. To jest „moje” powołanie. W tym się widzę. Kochać i być kochaną, ale tak mi się wtedy tylko wydawało. – Życie zakonne? Takiej opcji nie było w ogóle w planie.
W trakcie pewnych wakacji postanowiłam z moja kuzynką, że spędzimy nasz wolny czas nad morzem, za granicą. Wtedy byłam wciąż na etapie szukania „swojej” drogi i szczęścia. Jezus jednak nie rezygnował ze mnie, czekał cierpliwie.
Pewnego wieczoru spacerując brzegiem morza, zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem, przyszłością. Podziwiałam cudny zachód słońca, było cudnie…..wtedy zrozumiałam jak wielki i hojny jest Bóg, że stworzył tak cudny świat i to tak gratis. Jak bardzo musi nas kochać bo tylko z miłości rodzą się piękne rzeczy……, ale szybko zeszłam z obłoków na ziemię wracając do „mojego” myślenia. Czas wakacji szybko się skończył, a nawet za szybko.
Teraz Jezus pisze swój scenariusz.
Wróciłam do domu pełna wrażeń, emocji, aż ze mnie kipiało. Zaczęłam dzielić się tymi przeżyciami z moja siostrą. Ona słuchała, słuchała, ale w milczeniu, bez wzruszenia, emocji. Nic. Nawet miałam wrażenie że mnie w ogóle nie słucha ignoruje. Po chwili mówi: „JAK DŁUGO BĘDZIESZ WODZIĆ PANA JEZUSA ZA NOS”.
Oniemiałam, jakby porażona prądem. Te słowa przeszyły mnie na wylot. To nie były jej słowa…. Poczułam w sercu, że Bóg daje mi ostatnią szansę, wybór należy do mnie. Te słowa powaliły mnie na kolana. Zrozumiałam, że przed Bogiem nie da się uciec nawet najszybszym samolotem, za granicę, On po prostu jest wszędzie.
Tego samego dnia zwróciłam się o pomoc do mojego Proboszcza, bo kto inny mógłby mi pomóc. Z zakonnicami nie miałam kontaktu. Działałam w ukryciu. W domu nikt nic nie wiedział o mojej decyzji. Moi rodzice są religijni i na pewno nie byłoby sprzeciwu, ale wolałam iść za głosem serca. Zwolniłam się z pracy, to też wiązało się z cudem. Na kilka dni przed wstąpieniem do klasztoru powiedziałam o mojej decyzji. Ze strony rodziców nie było sprzeciwu, tylko ból DLACZEGO właśnie taki klasztor klauzurowy, a nie czynny. Tym bardziej, że w mojej rodzinnej parafii są Siostry Albertynki. Mama mnie rozumiała, bo sama miała pragnienie poświecenia się Bogu, ale dawniej potrzeba było mieć posag. Potem moja siostra miała dobry kontakt z siostrami i chciała wstąpić do klasztoru, jednak wola Boża względem niej była inna i wyszła za mąż.
Bóg czasami ma naprawdę niesamowite poczucie humoru. On wybiera kogo chce. Tak było w moim przypadku.
Znalazłam Umiłowanego. Najpiękniejszego z synów ludzkich. Oczarował mnie i pochwycił i Jemu zostałam zaślubiona.
Nigdy nie żałowałam tej decyzji i życia nie starczy, by dziękować Bogu za ten bezcenny dar, jakim jest powołanie adoratorki Najświętszego Sakramentu.
Trwać u Jego stóp jak Maria i kontemplować Jego Oblicze. Dziękuję Bogu za Jego miłość, która się nigdy nie wypala, nie zdradza, która jest wieczna.